Po wylądowaniu po zejściu z płyty lotniska, a jeszcze przed pieczątką wbitą w paszport mieliśmy do wyboru napój typowo barbadoski. Rum poncz w wersji alkoholowej, jak i bezalkoholowej rozdawany w niewielkich kubeczkach. Taki przedsmak, słodkie preludium przed tym, z czego Barbados słynie.
Toronto w ogóle nie było planowane. Spodziewaliśmy się wiatru i deszczu, a może nawet i śniegu, ale to właśnie miejsce okazało się dla nas bardzo łaskawe. I sympatyczne. I z efektem wow! I bardziej amerykańskie niż New York?
I po zejściu z dachu, wyjściu przed budynek na chodnik od razu pojawia się tęsknota. Tam na górze, niemalże w chmurach jest lepiej. Wszystko jest „bardziej”, „mocniej” i „intensywniej”, choć przez chwilę.
Brakuje mi portugalskiego słońca, dań i wieczornych spacerów, ale to za najwspanialszymi miejscami jest nam zawsze tęskno.
Wylecieliśmy z Poznania wczesnym rankiem, a wróciliśmy do Wrocławia popołudniu. 8 godzin to niewiele na poznanie od podszewki danego miejsca, ale daje możliwość odświeżenia, a zmiana środowiska od czasu do czasu jest potrzebna.
Pisaliśmy już post o przydatnych aplikacjach i stronach w podróży. Możecie go przeczytać tutaj ale od tego artykułu minęło trochę czasu. Świat poszedł do przodu, powstało trochę nowych rozwiązań, a część dopiero teraz poznaliśmy.
Może teraz narażę się wielu osobom, ale ogromną, wielką i nieograniczoną miłością kocham oliwę portugalską. Nie włoską, nie grecką ani hiszpańską. Uważam, że oliwa z oliwek z Portugalii ma najwięcej duszy w sobie.
Podróżując autostopem przez Portugalię z namiotem w plecaku, a czasami pod pachą, często trafialiśmy na różnego rodzaju wypieki. Łatwiej było nam coś takiego zabrać ze sobą i iść na wylotówkę, i to właśnie te momenty wspominam jako te najwspanialsze.
Trochę zniechęceni, trochę bez pomysłu na siebie weszliśmy do środka. Wybuchła Miłość! Jakże to wielka Miłość była do tego miejsca, gdzie ma się to poczucie, że jednocześnie się je zna, ale jest nam w zasadzie obce.